25.04.2006 :: 19:37
nie wiem czemu, swiat ma tendencje do powtarzania pewnych faktow, ale inaczej je akcentujac... kilka godzin... kilka wiadomosci... dwadziescia cztery lata... moj kuzyn wyszedl na rower, wypadek... 11 dni spitalu, nie odzyskal przytomnosci... zgon odnotowano wczoraj o godzinie pierwszej trzydzieci... szczerez powiedziawszy nawet go nie pamietam, sklamalabym jednak twierdzac, ze wogole to nie ruszylo... ale chyba bardziej moja mame. w kazdym badz razie zdecydowanie zwiekszyla liczbe wymawianych i okazywanych symboli rodzicielskiego uczucia... a mi co to uswiadamia? ze jestem slaba. ze sa rzeczy, ktore warto byloby zrobic, jednak takich krokow nie podejme. dlaczego? ze strachu... dwadziescia cztery lata... moj kolega postanawia sie ożenić, choc jeszcze kilka dni temu bulo to odkladane na blziej nie okreslona, odlegla przyszlosc. kilka dni, ale sie moze zmienic... a co osobiscie u mnie? czuje sie bezsilna wobec. nie umiem chyba naprawde "byc przy kims" kiedy jest mu zle. nie potrafie pocieszyc, poprawic nastroju. dno... sama czuje sie zle, ze jwidze smutek, jeszcze gorzej nie umiejac mu zaradzic... nie jestesm zajebista, nawet jesli niektorym ostatnio zebralo sie, by mi to powiedziec...