01.04.2006 :: 20:07
pies ogrodnika, tak to ja... nie umiem ciesyc sie wlasnym zyciem, nie potrafie calkowicie poswiecic sie innym... l.udze sie poszukiwaniami sensu, drogi, znaku, nadzieji i tych innych dupereli, a co ja w rzeczywiscie robie? siedze i uzalam sie nad soba... niezdolna do wskoczenia na gleboka wode, robie drobne, niepewne kroczki tylko po to, by za jakis czas dac sobie mozliwosc cofniecia sie... glupota... a inni w moim zyciu? nie potrafie dac calej siebie, bo czymze sa te male wyrzeczenia co jakis czas? niczym...moneta co jakis czas wrzucona do jakiejs puszki, pod swieta pomoc komus w nauce, albo zrezygnowanie z rzeczy na ktorej mi slabo zalezy na rzecz kogos innego... slowem, wiekszosc tych zabiegow byla prawdopodobnie wykonywana tylko dlatego, by dac sercu zludzeniu Oli samarytanki... nic dla siebie, nic dla innych... po co wiec takie istnienie... "Trzeba dumnie umrzeć, skoro życ dumnie dłużej już nie można." Friedrich Nietzsche teoretycznie mozna udawac... nauczyc sie usmiechac, jeszcze glebiej chowac uczucia (choc ludzie, wiec i ja, i tak te najszczersze ukrywaja przed samym swiatem), lepiej umiec nad nimi panowac, powoli eliminowac je z walsnej rzeczywistosci... czy tak bedzie zdecydowanie lepiej???