18.09.2005 :: 12:53
znowu cos sie psuje... niby wszystkie puzzle pasuja do siebie, ale miedzy polaczeniai sa jakies szpary. niedociagniecia. nijakosc i pustka wdziera sie w nie cala swoja sila... cala swoje wole poswiecam, by sie nie dac... a jesli jednak... przestaje pasowac do swiata, albo swiat do mnie... dawne przyjaznie polozywowuja sie, coraz rzadziej sie widujemy... a jesli juz to slysze cos, co boli... opory przed tym, by sie mnie zwierzac.... coraz silniejsze zrzywanie sie z innymi, wczesniej nielubionymi osobami... dlaczego??? powod jeden - by mnie nie dolowac, bo teraz inni ja lepiej rozumieja... dlaczego? nie mam faceta. zabiera mi sie prawo cieszenia ich szczesciem. nie wszyscy tak mowia. ale ciezko znajdowac czas, by sie razem spotykac. i kolko sie zamyka... nowi znajomi - sa, zyja, zapraszaja... ale to nie sa glebokie przyjaznie... takie po prostu znajomosci. cos tez jest inaczej...niektore znajomosci... zdarza sie,ze ludzie tylko w moim towarzystwie i w "stadzie" zachowuja sie zupelnie inaczej...ze mna - cichsi, spokojniejsi, uzywajacy nieco innego slownictwa... "stado"... ja tam chyba nie pasuje... "odkad pamietam zawsze bylo cos nie tak"... i chyba teraz tez tak jest... samotnosc troszeczke dotkliwa... smierc... wyczekiwana nicosc... jak zawsze mialam sie przelamac. nie jest mi tak latwo nawiazywac nowe znajomosci... zagubienie... stairway to heaven???