21.06.2005 :: 21:08
dzien calkiem dobry... ten ostatni tydzien szkoly mnie wykonczy. fizycznie i materialnie. dzisiaj dlugi spacerek, pizzeria, kregielnia... ale najgorszy powrot autobusem. nikt ze szkoly nie raczy mieszkac w mojej miejscowosci. przynajmiej kogos takiego jeszcze nie odkrylam. i raczej juz nie odkryje. znowu narzekam. a chyba nie powinnam... odleglosci potrafi byc takie dobijajace... wakacje... strasznie naladowane. znowu nie uda mi sie nic zobic. jak zwykle. zawsze sobie obiecuje, ale... nigdy nie udalo mi sie odrobic zaleglosci z rzadnego przedmiotu. len jestem i tyle. znowu setki znajomosci, zawieranych na tydzien, dziesiec, dwa tygodnie. potem umieraja naturalna smiercia. jak zawsze. znowu wydaje sie nikomu niepotrzebna. wegetowac dla wegetowania. niby otacza mnie wilu ludzi. kiedy jestem wsrod nich nie odczuwam tego tak mocno. ale potem samotnosc w autobusie, w domu. poczucie bezsilnosci. wystarczajaco duzo czasu, by przemyslec jeszcze raz zachowanie ludzi. niby... no wlasnie - niby...