17.06.2005 :: 21:09
zaczynam doceniac przyslowie o nieszczesciach chodzacych parami. moze nie doslownie, ale... ostatnio zauwazam dziwna regularnosc, ze jesli mnie czyjes slowa zdeneruja moge byc niemalze pewna, ze uslysze je takze od innej osoby. nie wiem, dlaczego ich slowa nie rozkladaja sie w czasie, ale zwracaja na to uwage tego samego dnia. rozne osoby, rozne miejsca, jeden dzien... co do krytyki, na ktora zwrocilam im uwage kazali mi ja olewac i przyjmowac jako zupelnie naturalne zjawisko. ze oni po prostu tak maja. pierwsze zakonczenie czegos w tym roku. koniec zajec plastycznych... jakos tak dziwnie i nierealnie. juz koniec??? jaki koniec??? nie wiem, co bedzie za tydzien. po raz pierwszy bede zagnac moja obecna klase ( z niektorymi mozliwe, ze po raz pierwszy i ostatni - jeszcze sierpien, ale... moze teraz nieco zaluja tego rozszerzenia, bo w kazdej innej klasie-oczywiscie oprocz rownolelej-zaliczyliby ten przedmiot. ale nie-zachcialo sie im, i mi, programu autorskiego, no to mamy). jednoczesnie nie przyjmuje do swiadomosci zdania, ze za poltora roku matura. akurat...jaka matura??? slucham muzyki instrumentalnej, a dokladniej krotkiego utworu z "polskich drog". utwor odkryty przypadkiem, ale strasznie mi sie spodobal. po prostu. chyba czasem potrzebuje odmiany. i wcale nie dziwi mnie ta moja sklonnosc (tzn wiem, ze z boku w erze muzyki wybitnej to moze byc uznane za dziwne, ale ja sie juz przyzwyczailam). zauroczyla mnie muzyka filmowa z "kamienia filozoficznego", z "requiem dla snu", czasem potrzebuje posluchac zespolu apocaliptica (nie podoba mi sie slowo zespol w tym zdaniu, ale moglam w ten sposob uniknac odmiany slowa obcego). moze czasem potrzebuje unikac slow w muzyce, by w duszy mogl grac mi moj wlasny tekst???