09.06.2005 :: 21:34
notka Ailene... to jej zapiski kazaly mi to napisac. napisala o zlym snie. zazwyczaj snia mi sie glupoty, na ktore nie zwracam duzej uwagi. kiedys mialam nawet sen, w ktorym sie uszczypnelam. stwierdzilam, ze nie boli i pamietam, ze pomyslalam sobie (we snie), ze skoro nie boli niewazne co bedzie dalej. i nie pamietam juz nic z tego snu. w moich snach pojawil sie supermen i mag gajwer(=P), moj blog byl ciezarowka, w zoo lwy byly na lancucham tak, ze mozna bylo obok nich przejsc... bylo wiele niewaznych obrazow, ale jeden... nie bylo potworow. nigdy nie budzilam sie z krzykiem. ale... to byl dziwny sen, w pewien sposob bardzo realny.. wojna... nie bylo cial, ani ciaglego strzelania, ale "czulam" ja. nie widzialam twarzy, nie pamietam nic o tej osobie oprocz dwoch rzeczy: byl to chlopak, ale jakos tak dziwnie mi bliski. poswiecil sie dla mnie, dla nas... bieglam, by go pozegnac... kiedy zostal ranny, nie umieral filmowo. znikl, tak po prostu. zostala po nim wielka pustka, placz. mieszkalam w starym mieszkaniu, ale w snie bylam pod moim nowym domem. trudno o tym pisac, nawet nie wiem jak. pamietam duzo wiecej, ale wiem, ze moja wypowiedz bylaby jeszcze bardziej nieczytelna. boje sie tego snu. a wlasciwie tej straty. nie pamietam smierci nikogo bliskiego. umierali, gdy mnie nie bylo, bylam bardzo mala, lub byla to tak daleka rodzina, ze nawet nie mialam pojecia o jej istnieniu. ale ja czulam ta strate. cholernie sie tego boje... byc moze kiedys juz o tym pisalam... niewazne... czuje taka potrzebe... wiem, ze zycie ludzkie zawsze dobiega kiedys do konca. kazde. to tylko kwestia czasu, ale...