17.04.2005 :: 19:48
Napisalam to kiedys, w gimnazjum, w 3. klasie. Dziecinne i proste, ale ja jestem, ale jednak to przepisze w oryginale (choc teraz chetnie bym pare rzeczy pozmieniala). Wstep( nie za dlugi zreszta) do pewnej opowiesci, ktora będę może kontynuowac.. Na razie nosi ona roboczy tytul....... nie nie nosi ona tytulu.... jeszcze..... Czesc 1 Stala. Była na rozdrozu, może jakims skrzyzowaniu. Trzy drogi, trzy kieruki, trzy a wlasciwie dwie watpliwosci.. jedna odzrzucila od razu. Kto by chcial isc ciemna, zupelnie nioswietlona droga bez zadnego swiatla na horyzoncie? Na pewno nie Ona. Zostaly wiec dwie. Prosta, rowna droga, co kilka metrow latrnia. Druga – niewiadoma. Tylko jakies swiatlo, chyba z okien, skrzy się gdzies w oddali. Stalaby tak dlugo jeszcze, gdyby nie to zimno. Bezlitosne zreszta. Stwierdzila iż wedrowka nawet najprostsza i nie sprawiajaca wiecej cierpienia, ale bez celu bylaby bezsensowna. Zostalo wiec tylko jedno wyjscie. Podjela nieodwracalna decyzje. Marzenie. Czy miala kiedys cos takiego? Nie pamietala. Tym bardziej ja nie moglam o nim wiedziec.ale teraz miala marzenie. Proste i byle jakie. Od czegos jednak musiala zaczac. Chciawla znalezc się przy tym nieokreslonym zrodle swiatla.