22.11.2006 :: 21:00
i stalam sie... nie jasnoscia, nie ciemnoscia, soba wlasciwie tez nie... i nie jest ani troche lepiej, ani troche bardziej prawdziwie, ani troche silniej, ani troche pewniej, ani troche szczesliwiej... ale jest... inaczej.... paradoksalnie nie staje sie chyba tym czego ode mnie oczekiwano... nie dochodze do jedynych slusznych wnisokow... nie ide droga, ktorzy ini tak jasno widza dla mnie... co gorsza, nawet jesli zaczynam isc ta droga, stwierdzam, ze to nie dla mnie, i zaczynam podejmowac kroki w tyl zwrot... niewiele do przodu... caly czas balsanuje na linie podmiedzy czyms a czyms... sama lina sie nie zmienia, za to mamy caly kalejdoskop tego w co moge spasc... moj strach i bol sa coraz bardziej pod moimi stopami... moze wkrotce sie od nich odbije... moze zalecza sie podciete skrzydla... moze... twoja i moja definicja prawdy i klamstwa... tak bardzo odbiegaja od siebie... ten weekend... conajmniej jedna, jak dobrze pojdzie 2 imprezy... czy naprawde jednak tego chce? hm, nie wiem, czy jestem az tak silna, y byc tam w takiej atmosferez, jakiej zyczyliby sobie inni... cokolwiek sie stanie...