12.06.2006 :: 15:47
niezbyt pozytywne refleksje... zyje w swiecie w ktorym sa dwa glowne "nurty filozoficzne"... problem polega na tym, ze wjeden chcialabym wierzyc, a nie potrafie, oraz drugi, przed ktorym uciekam ale on zawsze wczesniej czy pozniej lapie za reke i jest gdzies zawsze blizej mojej swiadomosci... chore... postanawiam zmienic sowoje zycie na bardziej optymistyczne, w zamian zas przychodza mysli ktore zbyt jednoznacznie wsazuja "moja droge"... co za roznica ktoredy pojde, wynik jest ten sam... jezeli blizny rzeczywiscie nie maja sensu, co za roznica czy bede miala jeszcze kilka, powodu przeciez nie widac... jezeli maja zas jakiekolwiek znaczenie moj los jest przesadzony... po co, mam czekac na bol nbiernie, lepiej sie z nim stale oswajac... po co powstrzymywac sie przed pewnymi zachowaniami, jesli nikomu nie wyrzadza krzywdy... po co?... nikt nie zauwazy roznicy...